Dosyć
długo myślałem nad tematyką szesnastego wpisu do Manuału
Zielarskiego. Jak to zwykle bywa, pomysł przyszedł nieoczekiwanie,
gdy pociągnąłem nosem. Oczywiście! Napiszę o katarze!
Aby
napisać poniższą notkę, skorzystałem z trzech XIX-wiecznych
dzieł. Traktują one o zagadnieniach związanych z lecznictwem
ludowym, ale każda dotyczy innego regionu środkowej i wschodniej
Europy. Doktor Marian Udziela w "Medycynie i Przesądach Ludu
Polskiego" skompilował informacje od wielu autorów – m.in.
Federowskiego, Gustawicza, Kolberga, Siarkowskiego, Zieleniewskiego,
obejmując tym samym bardzo duży obszar, powiedziałbym Polski
przedrozbiorowej. F. Wereńko i jego "Przyczynek do lecznictwa
ludowego", dotyczą północnej części powiatu borysowskiego w
gubernii mińskiej. Obecnie są to okolice miasta Lepel na Białorusi.
Doktor Julian Talko-Hryncewicz, autor "Zarysów lecznictwa
ludowego na Rusi Południowej", skupił się na terenach szeroko
pojętej Ukrainy, Wołynia, Podola i wschodniej Galicji, a także
Krymu.
pixabay.com / PublicDomainPictures |
Katar
wśród ludów słowiańskich, uważany był za preludium do
poważniejszych chorób, choć teorie co do jego powstania były
różne. Na Białorusi twierdzono, że bierze się z zamoczenia nóg
oraz ogólnego wychłodzenia, zaziębienia organizmu. Podobnie
uważano na Ukrainie. Jakże prozaiczne to przyczyny dla mieszkańców
ziemi dobrzyńskiej! Wierzono tam, że to koty przynoszą katar.
Człowiek miał się nim zarażać, gdy zjadł coś z talerza, po
którym wcześniej kot kręcił ogonem. Na południu Polski,
popularna była koncepcja baboka,
pewnego straszydła, który siedział w nosie i nękał ludzi.
Niezależnie od przyczyny, katar był uważany za chorobę bardzo
łatwo przenoszącą się między ludźmi. Na Ukrainie starano się
unikać ludzi zakatarzonych, wystrzegano się wszelkiego fizycznego
kontaktu. Kilkukrotne kichnięcie powodowało nałożenie swoistej
kwarantanny na kichającego, po którym spodziewano się rychłego
zachorowania. Największą profilaktyką przed niezdrowiskiem,
wykazywali się Kujawianie, którzy odmawiali użyczania chustek do
nosa osobom zakatarzonym. Czasem nawet najlepsza profilaktyka nie
wystarczała, zwłaszcza gdy w grę wchodziła magia. W okolicach
Krakowa uważano, że katar można przenieść do cudzego domu, gdy
posmaruje się smarkami
klamkę.
Środki
wewnętrzne
Wereńko
podaje całkiem ciekawy przepis na proszek, który to miał szybko
pozbywać się kataru. W równych częściach należało zmieszać
sproszkowaną kamforę, tabakę i sól. Tak przygotowany lek,
należało podzielić na małe porcje i co jakiś czas wciągać
nosem. W okolicach Krakowa używano tabaki z dodatkiem sproszkowanej
ciemiężycy (surowiec silny, alkaloidowy) oraz kwiatu owsa. Lud
ukraiński stosował tabakę z gorczycznym proszkiem, sproszkowaną
bukwicę, paloną mąkę i jagły czy też starty chrzan. Wschodnia
Galicja preferowała przykładanie na skronie kawałków ćwikły z
jednoczesnym "zażywaniem" przez nos soku z buraka. Na
Ukrainie wiedziano jednak o nieprzyjemnościach związanych z takimi
kuracjami, dlatego zalecano tradycyjnie wódkę z miodem i barwinkiem
na gorąco. Czasami łączono jedno z drugim i wódkę wciągano,
przy okazji przepłukując gardło. Zupełnie inaczej postępowano
wobec małych dzieci. Według Wereńki, przez nos zażywały matczyne
mleko.
Środki
zewnętrzne
Katar
o wiele częściej leczono zewnętrznie, wiążąc odczuwanie
zapachów z zatkanym nosem. Na Ukrainie preferowano kadzenie, czyli
wysypywanie czegoś na żar i wąchanie powstałego w ten sposób
dymu. Na węgle rzucano namoczoną w wódce czarnuszkę, kaszę, grys
zmieszany z ptasimi piórami, kocią sierść, smołę jałowcową
lub sosnową, a nawet cenny bursztyn. Z innych środków, wąchano
ogon czarnego kota, drzazgę, pióro kuropatwy oraz przysmalone
kopyto, pierze lub skórę (głównie w Krakowie). W powiecie
zwinogrodzkim, chętnie wdychano parę powstałą przez kilkugodzinne
gotowanie chmielu i kwasu burakowego. Podobno nawet najsilniejszy
katar ustępował po kilkunastu minutach inhalacji.
Oczywiście
leczenie zewnętrzne, nie polegało tylko na okadzaniu i wąchaniu.
Preferowano okłady z surowców roślinnych. Prym tutaj wiodły
cebula oraz czosnek, pod warunkiem ich upieczenia. Lud ukraiński
dużym poważaniem obdarzał utarty chrzan, przyłożony i
przytwierdzony do łydek, piersi i pleców. Nie gardzono również
liśćmi babki przyłożonymi do skroni, a także świeżymi
ziemniakami.
Jeżeli
okłady nie przynosiły poprawy, sięgano po wcierki, mające za
zadanie rozgrzać ciało. Najczęściej nacierano gorzałą, czasem
spirytusem gorczycznym lub jego mieszanką z octem w proporcji pół
na pół. Gdy i to zawodziło, na Białorusi brano "kąpiele
nożne", czyli moczono nogi po kolana w gorącej wodzie z
dodatkiem nasion owsa i popiołu. Jednak gdy i to nie skutkowało,
sięgano po desperacką metodę grzebania palcem w nosie w celu
wywołania krwotoku. Można było przyjąć również metodę
ignorowania kataru, poprzez szczelne zatykanie nozdrzy watą. Magia
ludowa, co ciekawe, nie wytworzyła wielu sposobów na pozbycie się
kataru. Talko-Hryncewicz wymienia tylko jeden sposób na uwolnienie
się od zatkanego nosa. Należało znaleźć bardzo ładny i kuszący
kawałek materiału, wepchnąć go do nosa i wyrzucić za siebie. Kto
połasi się na gałganek, zabierze ze sobą katar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz