czwartek, 27 października 2016

Katar w lecznictwie ludowym

Dosyć długo myślałem nad tematyką szesnastego wpisu do Manuału Zielarskiego. Jak to zwykle bywa, pomysł przyszedł nieoczekiwanie, gdy pociągnąłem nosem. Oczywiście! Napiszę o katarze!

Aby napisać poniższą notkę, skorzystałem z trzech XIX-wiecznych dzieł. Traktują one o zagadnieniach związanych z lecznictwem ludowym, ale każda dotyczy innego regionu środkowej i wschodniej Europy. Doktor Marian Udziela w "Medycynie i Przesądach Ludu Polskiego" skompilował informacje od wielu autorów – m.in. Federowskiego, Gustawicza, Kolberga, Siarkowskiego, Zieleniewskiego, obejmując tym samym bardzo duży obszar, powiedziałbym Polski przedrozbiorowej. F. Wereńko i jego "Przyczynek do lecznictwa ludowego", dotyczą północnej części powiatu borysowskiego w gubernii mińskiej. Obecnie są to okolice miasta Lepel na Białorusi. Doktor Julian Talko-Hryncewicz, autor "Zarysów lecznictwa ludowego na Rusi Południowej", skupił się na terenach szeroko pojętej Ukrainy, Wołynia, Podola i wschodniej Galicji, a także Krymu.

pixabay.com / PublicDomainPictures
Katar wśród ludów słowiańskich, uważany był za preludium do poważniejszych chorób, choć teorie co do jego powstania były różne. Na Białorusi twierdzono, że bierze się z zamoczenia nóg oraz ogólnego wychłodzenia, zaziębienia organizmu. Podobnie uważano na Ukrainie. Jakże prozaiczne to przyczyny dla mieszkańców ziemi dobrzyńskiej! Wierzono tam, że to koty przynoszą katar. Człowiek miał się nim zarażać, gdy zjadł coś z talerza, po którym wcześniej kot kręcił ogonem. Na południu Polski, popularna była koncepcja baboka, pewnego straszydła, który siedział w nosie i nękał ludzi. Niezależnie od przyczyny, katar był uważany za chorobę bardzo łatwo przenoszącą się między ludźmi. Na Ukrainie starano się unikać ludzi zakatarzonych, wystrzegano się wszelkiego fizycznego kontaktu. Kilkukrotne kichnięcie powodowało nałożenie swoistej kwarantanny na kichającego, po którym spodziewano się rychłego zachorowania. Największą profilaktyką przed niezdrowiskiem, wykazywali się Kujawianie, którzy odmawiali użyczania chustek do nosa osobom zakatarzonym. Czasem nawet najlepsza profilaktyka nie wystarczała, zwłaszcza gdy w grę wchodziła magia. W okolicach Krakowa uważano, że katar można przenieść do cudzego domu, gdy posmaruje się smarkami klamkę.

Środki wewnętrzne

Wereńko podaje całkiem ciekawy przepis na proszek, który to miał szybko pozbywać się kataru. W równych częściach należało zmieszać sproszkowaną kamforę, tabakę i sól. Tak przygotowany lek, należało podzielić na małe porcje i co jakiś czas wciągać nosem. W okolicach Krakowa używano tabaki z dodatkiem sproszkowanej ciemiężycy (surowiec silny, alkaloidowy) oraz kwiatu owsa. Lud ukraiński stosował tabakę z gorczycznym proszkiem, sproszkowaną bukwicę, paloną mąkę i jagły czy też starty chrzan. Wschodnia Galicja preferowała przykładanie na skronie kawałków ćwikły z jednoczesnym "zażywaniem" przez nos soku z buraka. Na Ukrainie wiedziano jednak o nieprzyjemnościach związanych z takimi kuracjami, dlatego zalecano tradycyjnie wódkę z miodem i barwinkiem na gorąco. Czasami łączono jedno z drugim i wódkę wciągano, przy okazji przepłukując gardło. Zupełnie inaczej postępowano wobec małych dzieci. Według Wereńki, przez nos zażywały matczyne mleko.

Środki zewnętrzne

Katar o wiele częściej leczono zewnętrznie, wiążąc odczuwanie zapachów z zatkanym nosem. Na Ukrainie preferowano kadzenie, czyli wysypywanie czegoś na żar i wąchanie powstałego w ten sposób dymu. Na węgle rzucano namoczoną w wódce czarnuszkę, kaszę, grys zmieszany z ptasimi piórami, kocią sierść, smołę jałowcową lub sosnową, a nawet cenny bursztyn. Z innych środków, wąchano ogon czarnego kota, drzazgę, pióro kuropatwy oraz przysmalone kopyto, pierze lub skórę (głównie w Krakowie). W powiecie zwinogrodzkim, chętnie wdychano parę powstałą przez kilkugodzinne gotowanie chmielu i kwasu burakowego. Podobno nawet najsilniejszy katar ustępował po kilkunastu minutach inhalacji.

Oczywiście leczenie zewnętrzne, nie polegało tylko na okadzaniu i wąchaniu. Preferowano okłady z surowców roślinnych. Prym tutaj wiodły cebula oraz czosnek, pod warunkiem ich upieczenia. Lud ukraiński dużym poważaniem obdarzał utarty chrzan, przyłożony i przytwierdzony do łydek, piersi i pleców. Nie gardzono również liśćmi babki przyłożonymi do skroni, a także świeżymi ziemniakami.

Jeżeli okłady nie przynosiły poprawy, sięgano po wcierki, mające za zadanie rozgrzać ciało. Najczęściej nacierano gorzałą, czasem spirytusem gorczycznym lub jego mieszanką z octem w proporcji pół na pół. Gdy i to zawodziło, na Białorusi brano "kąpiele nożne", czyli moczono nogi po kolana w gorącej wodzie z dodatkiem nasion owsa i popiołu. Jednak gdy i to nie skutkowało, sięgano po desperacką metodę grzebania palcem w nosie w celu wywołania krwotoku. Można było przyjąć również metodę ignorowania kataru, poprzez szczelne zatykanie nozdrzy watą. Magia ludowa, co ciekawe, nie wytworzyła wielu sposobów na pozbycie się kataru. Talko-Hryncewicz wymienia tylko jeden sposób na uwolnienie się od zatkanego nosa. Należało znaleźć bardzo ładny i kuszący kawałek materiału, wepchnąć go do nosa i wyrzucić za siebie. Kto połasi się na gałganek, zabierze ze sobą katar. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz