Każdy chciałby żyć długo i
szczęśliwie, lecz niewiele osób realizuje to marzenie. Nasze życie
jest podatne na różne wpływy, które niweczą podejmowane wysiłki,
przez co żyjemy krótko, lub - co gorsza – długo, lecz bardzo
nieszczęśliwie. Najdotkliwiej odczuwamy upadek na zdrowiu, a coraz
bliższa wizja dębowego wieka trumny skłania do refleksji i prób
oszukania śmierci. Nic dziwnego, że desperaci często uciekają w
różne podejrzane mieszanki ziołowe, których suma składników nie
tylko nie ma prawa działać tak, jak to się przestawia, ale nawet
nie zawierają tego, co zadeklarowano. Tak, fałszerstwa substancji
ziołowych były, są i będą poważnym problemem i zagrożeniem.
Temat który podejmuję, nie
jest zbyt znany ani popularny. O wiele głośniejsze i medialniejsze
jest podrabianie żywności, a który to proceder jest stary jak
świat. Zapewne fałszowanie ziół jest równie wiekowe, przy czym o
wiele łatwiejsze do wykonania. Niełatwo oszukać gospodynię
domową, chociażby co do gatunku mięsa, za to banalnie łatwo
zrobić ją w trąbę przy dowolnym surowcu zielarskim i sprzedać za
ciężkie pieniądze zwykłą pokrzywę za "liście królewskie
z Zachodnich Indii, co to leczą wszystkie choroby". Ludzie
niewyedukowani, a zwłaszcza ich portfele, wystawieni są na odstrzał
oszustów, niczym gęsi na polu. Nie tak dawno był szał zamawiania
tzw. "vilcacory". Skąd pewność, że surowiec zielarski,
który dostarczano, był czysty i prawdziwy w 100%? Jestem pewien, że
vilcacory było tam o wiele mniej, a resztę dosztukowano w celu
zwiększenia masy, a co za tym idzie i zysków. Bardzo bezpieczny
przekręt, przecież nikt nie będzie się pieklił, bo trzeba byłoby
się szarpać i rozbijać o badania mikroskopowe a komu by to wpadło
do głowy? Z łatwością możemy przyjąć fakt, że kawa arabica
może być zafałszowana robustą, ale nikomu nie przychodzi na myśl,
że ziele które kupujemy, wcale nie musi być tym zadeklarowanym?
Słynny przypadek takiego "nieprzychodzenia na myśl"
zdarzył się w Niemczech na początku XX wieku, gdzie duże ilości
kory kulczyby wroniego oka (Cortex Strychni) zostały
sprzedane jako kora
angostura (Cortex Angostura albo Cortex Cuspariae),
doprowadzając do wielu zatruć. Złapać na to dali się również
drogiści i farmaceuci, co pokazuje wyrafinowanie oraz spryt
oszustów.
Kulczyba wronie oko (Strychnos nux-vomica) |
Temat fałszerstw substancji
zielarskich w XX wieku (zwłaszcza na początku) jest bardzo długi,
więc w tekście wymienię tylko te najczęstsze i najpoważniejsze a
resztę pozostawię nieomówioną – znajdzie się dla nich lepszy
czas i o wiele bardziej prestiżowe miejsce.
Miód (Mel) bywał
(i będzie, pszczół coraz mniej...) fałszowany za pomocą mąki
uzyskiwanej z grochu, kartofli i żyta, co z łatwością wykrywano
za pomocą skłócania 1 części miodu z 2 częściami wody oraz 4
częściami spirytusu. Powstały osad traktowano jodem,
pozostawiającym niebieski kolor w przypadku obecności mąki.
Obecnie martwiłbym się o obecność miodu chińskiego lub wręcz
miodu sztucznego, niżby o dodatek mąki.
Koszenilę (Coccionella),
czyli barwnik z czerwców kaktusowych regularnie fałszowano... wróć!
Zamiast koszenili, regularnie sprzedawano sproszkowane, czerwone
barwniki mineralne. W przypadku podejrzeń, wstrząsano nieco proszku
z chloroformem – koszenila pływała, a dodatki mineralne osiadały
na dnie probówki.
Zakup wosku żółtego (Cera
flava) o odpowiedniej jakości nawet dzisiaj nie jest łatwy, a
jeszcze trudniejszy był w czasach II RP. Z doniesień drogistów
wynika, że krętactw na tym produkcie były sporo a nieuczciwi
producenci prześcigali się w sposobach na jak najlepsze
odwzorowanie wosku za pomocą innych substancji. Jak w przypadku
miodu, na dzień dobry sprawdzano obecność mąki grochowej, lecz
nie za pomocą jodu a gorącego olejku terpentynowego, w którym
roztwarzano wosk. Gdy po rozpuszczeniu cokolwiek osiadało, partię
odrzucano. Wykrywanie dodatków żywicznych nie wymagało specjalnych
umiejętności. Po prostu żuto kawałek wosku – prawdziwy odlepia
się od zębów, fałszywy lgnie do nich niczym toffi. Niektórzy
oszuści wznosili się na wyżyny i mieszali wosk pszczeli z woskiem
japońskim, pozyskiwanym z różnych gatunków sumaka, który nie
zdawał jednak testu zawieszania w probówce wypełnionej 3 częściami
wody i 1 części spirytusu i opadał na dno jak kamień. W końcu
zaprzęgnięto do pracy osiągnięcia technologii chemicznych i
stworzono mieszaninę cerezyny i parafiny, która do złudzenia
przypominała wosk pszczeli, a które wykrywano za pomocą dymiącego
kwasu siarkowego.
Zarodniki widłaka (Lycopodium)
zazwyczaj mieszano z cięższymi substancjami dla zwiększenia wagi.
Można było to zrobić klasycznie – dosypać skrobi lub bardziej
wyrafinowanie, za pomocą siarki, gdzie do pracy nad jej wykryciem
trzeba było zaprząc mikroskop.
Części podziemne roślin
również fałszowano, co było jednak utrudnione – nie tak łatwo
znaleźć wizualne substytuty. To jakby wymieszać marchewki z
pietruszkami – różnice widać na pierwszy rzut oka.
Na pewno mieszano kłącze
nerecznicy samczej (Rhizoma Filicis mas) z kłączami paproci
amerykańskiej (Aspidum marginale), której identyfikacja była
żmudna z racji liczenia wiązek przewodzących. Nerecznica posiada
ich od 8 do 10 a paproć jedynie 6.
Zamiast korzeni alkanny
barwierskiej (Radix Alkannae) sprzedawano korzenie zabarwione
na czerwono za pomocą sztucznych barwników. Zresztą niewłaściwa
barwa surowca często była powodem podejrzeń. Dla przykładu
sproszkowane korzenie prawoślazu (Radix Althaeae) mieszano z
wapnem, aby tylko uwydatnić ich biały kolor. Zdarzał się również
dodatek bielutkiej mąki, lecz przestrzegano przed "mącznymi
korzeniami", które w tym surowcu nie mogły mieć miejsca.
Korzenie lukrecji gładkiej
(Radix Glycyrrhizae glabrae) były mieszane z surowcem
pochodzącym z Glycyrrhiza uralensis, zwaną chińską lub
rosyjską lukrecją. Korzenie tego gatunku uważano za gorsze
jakościowo, a wykrywano je poprzez zanurzanie w wodzie. Prawdziwa
lukrecja z racji swojej struktury szła na dno, natomiast rosyjska
pływała na wierzchu niczym Pancernik Potiomkin.
O ile krętactwa przy częściach
podziemnych były utrudnione, o tyle liście czy kwiaty były o wiele
prostsze do zafałszowania. Nie dość, że często można pomylić
dwa różne gatunki "za życia", to po ususzeniu
rozpoznanie sprawia nie lada problemy.
I tak liście zamiast liści
mącznicy lekarskiej (Folium Uvae ursi) sprzedawano liście
borówki, różniące się jednak ząbkowaniami oraz siateczkowatym
unerwieniem. Kwiaty nagietka (Flos
Calendulae) i arniki (Flos Arnicae) były fałszowane
wzajemnie. Zależnie od koniunktury i potrzeb, raz arnikę
sprzedawano jako nagietek, raz nagietek jako arnikę, ale płatki
obydwóch gatunków potrafiły pójść za góry złota jako szafran
(Stigma Croci). Zresztą fałszowanie szafranu z racji
wspomnianych gór złota, było bardzo popularne. Aby zidentyfikować
trefny towar, brano kilka pręcików i barwiono nimi wodę, do której
wlewano następnie kwas azotowy. Odbarwienie wody brano za zły znak.
Inaczej sprawdzano obecność oleju: wkładano próbkę pomiędzy
bibułę i prasowano. Wydzielenie się oleju wskazywało na ewidentne oszustwo. Czasem bibuła potrafiła się lepić – był to dowód
obecności syropu albo gliceryny. Potrafiono nawet sprzedać drewno
sandałowe (Lignum Santali) jako szafran, co było cenową
ekstrawagancją w porównaniu z dodatkiem taniej kurkumy.
Cenne goździki (Flos
Caryophylli) często były goździkami bezwartościowymi, bo
sprzedawano towar po destylacji, zawierający jedynie ślad olejku i
przyrzeczenie jakości. Co do olejków, nieuczciwi handlarze mieli
pełne pole do popisu, co obserwujemy i dzisiaj. Rozcieńczanie
olejami spożywczymi, mineralnymi, alkoholami, węglowodorami, a
nawet sprzedawanie kompozycji zapachowych jako "naturalnych
100%" olejków eterycznych jest wciąż na porządku dziennym.
Olejek Neroli, czyli z kwiatow
pomarańczy gorzkiej, regularnie rozcieńczano różnymi olejkami
cytrusowymi. W celu sprawdzenia jakości, brano łyżkę cukru i
dodawano do niej dwie krople olejku, po czym roztwarzano w wodzie.
Woda taka nie mogła być ani gorzka, ani mieć przykrego zapachu –
jeżeli miała, olejek był wyjątkowo podłej jakości. Podobnie
sprawdzano olejek bergamotowy.
Drogi olejek różany, tak
pożądany przez wielu, rozcieńczano głównie za pomocą olejku
geraniowego. Nie dodawano go jednak zbyt dużo, wystarczyło dolać
go trochę – nawet niewielka zmiana masy "na plus",
przynosiła krociowe zyski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz