„Pod
wieżą czarownic,
gdzie
ciemiernik i szczwół wydają się wić
wokół
posępnej krypty z melancholijną altaną,
gdzie
duchy spędzają godzinę czarów...”
Thomas Campbell (1777-1844)
Szczwół
plamisty (Conium maculatum)
jest jedną z najniebezpieczniejszych roślin rosnących w Polsce. Ze
względu na przynależenie do rodziny Apiaceae,
wykazuje liczne podobieństwa (niestety, śmiertelne) do marchwi
zwyczajnej, pasternaku, pietruszki czy też trybuli. W dzisiejszej
fitoterapii szczwół plamisty nie jest używany... Może inaczej.
Można go używać bez przeszkód, ale do tego trzeba być niezwykle
wytrawnym fitoterapeutą z wysokim ubezpieczeniem.
Kiedy zniknął szczwół
plamisty z fitoterapii? Był rzadko używany do chwili wybuchu I
wojny światowej – już wtedy był uważany za wysoce niepewny
surowiec farmaceutyczny. Ale cenna koniina była pod lupą przemysłu
farmaceutycznego. W Niemczech w latach 80. w podręcznikach dla
aptekarzy wciąż były informacje o produkcji, dawkowaniu i
zastosowaniu dwóch leków opartych na koniinie – chlorowodorku i
bromowodorku koniiny, z czego chętniej używano chlorowodorku.
Ekstrakcja alkaloidów i późniejsza produkcja tego leku jest
banalnie prosta i można ją wykonać w każdym laboratorium. Jest to
temat na zupełnie inną notatkę – dzisiejsza traktuje o surowcach
zielarskich pochodzących ze szczwołu plamistego, czyli o zielu i
owocu.
Ponieważ
szczwół nie jest uprawiany, liść (oraz owoc) można pozyskiwać
wyłącznie ze stanu naturalnego. Zbiór liści wraz z łodyżkami
zbiera się w czasie formowania owoców. Suszy się je w przewiewnym
miejscu w cieniu lub w suszarni w temperaturze do 45-50°C.
Owoce zbiera się niedojrzałe. Jest to podyktowane pewnymi istotnymi
względami, o których zaraz powiem.
Świeże liście szczwołu są
trójdzielne, gładkie, wyrastające z gładkiej łodygi z
ciemnobrunatnymi plamami. Suszone mają jasnozielony kolor i
charakterystyczny zapach. Roztarte z zasadą wydzielają intensywny,
mysi zapach. Owoc jest szerokojajowaty, niemal okrągły, z pięcioma
pofałdowanymi lub karbowanymi żebrami. Wydziela słaby zapach oraz
posiada lekko gorzki smak.
W świeżych liściach szczwołu
znajduje się około 2% alkaloidów. Oczywiście w tej grupie
dominuje koniina, która jednak źle toleruje na temperaturę. Po
wysuszeniu, w liściach jest jej jedynie 0,7%. Lekarze bardzo
niechętnie stosowali ten surowiec – nie mieli do niego zaufania.
Ilość alkaloidów potrafiła się bardzo gwałtownie zmieniać –
surowiec który był świeżo wysuszony w odpowiednich warunkach,
potrafił zawierać jedynie ich śladowe ilości. O wiele pewniejszy
był niedojrzały owoc szczwołu, który figurował w Farmakopei
Brytyjskiej do 1898 roku. Obfitował w koniinę, która wahała się
w okolicach 3%. Owoc dojrzały zawierał jej znacznie mniej.
Lekarze stosowali szczwół
bardzo oszczędnie. Maksymalna dawka jednorazowa została wyznaczona
na 0,3 g, dobowa na 1,5 g. Owoc z oczywistych przyczyn miał mniejsze
dawki – odpowiednio 0,2 g i 1,0 g (dawkowanie z roku 1938).
Na co go stosowano?
Zalecenia dla aptekarzy i lekarzy z 1938 roku, wspominają o używaniu
go przy astmie, krztuścu i nerwobólach. Historia tego ziela
pokazuje jednak, że próbowano stosować go przy wrzodach z cuchnącą
wydzieliną – podobno wrzody nie powiększały się a ból malał.
Prowadziło to do koncepcji działania przeciwzapalnego szczwołu.
Próbowano z różnym skutkiem leczenia nim skrofułów, raka,
przewlekłych chorób skórnych, kokluszu, tężca. Wyszedł jednak z
użycia i to nie na skutek braku efektów. Po prostu źle trafił
czasowo – druga połowa XIX wieku to czas, gdy zachłyśnięto się
fitochemią, a obiektów badań było tyle, że nie nadążano z
wydawaniem książek opisujących właściwości lecznicze surowców
roślinnych. Za to z satysfakcją odnotowywano przypadki
przedawkowania szczwołu.
Opisano kilkanaście przypadków
spożycia korzenia szczwołu wskutek pomylenia go z korzeniem
pasternaku i pietruszki. Jedną z najbardziej wstrząsających
pomyłek (i najciekawszych) jest historia dwóch księży. Spożyli
oni szczwół, zapewne w jakiejś potrawce na obiad lub na kolację.
Według relacji naocznych świadków wpadli oni w agresywny szał,
zakończony próbą utopienia się w jeziorze. Przez trzy lata
cierpieli na ogromne bóle ciała oraz częściowy paraliż. Znana
jest również historia pewnego plantatora winorośli, który również
spożył korzeń Conium, przez co wpadł w szaleństwo i
obłąkanie. Pewna stara kobieta po zjedzeniu korzenia szczwołu
przez trzy miesiące cierpiała na bóle brzucha i drgawki kończyn.
W innym przypadku wystąpił szczękościsk, w dwóch innych –
śpiączka, zawroty głowy i drgawki.
Przedawkowanie szczwołu wywołuje
ogólny paraliż, opad szczęki, mimowolny ślinotok, niekontrolowane
oddanie moczu oraz kału. Każda praca mięśni jest okupiona bólem
i ogromną utratą sił. Osoba ta trwa około godziny w takim stanie,
nie mogąc się ruszyć, lecz zachowuje pełną sprawność umysłową.
Nieco inaczej wygląda przedawkowanie koniiny. Najpierw pojawia się
miejscowe podrażnienie jamy ustnej oraz pewnego rodzaju podniecenie.
Szybko pojawiają się kolejne objawy, które „przytłaczają”.
Szybko rozprzestrzeniające się porażenie mięśni klatki
piersiowej oraz brzucha i przepony, prowadzące do śmierci przez
uduszenie. Często występują (choć nie zawsze) konwulsyjne
drgawki, silne skurcze kończyn. Co ciekawe – zmysły działają
bez zarzutu a człowiek jest w pełni świadomy.
Niech historie tych
nieszczęśników będą dla Was przestrogą!
Bartłomieju
OdpowiedzUsuńSkoro zadałeś sobie tyle trudu by odkurzyć stare annały o Pietraszniku zerknij zatem do obecnych publikacji na temat tego zioła.
http://rozanski.li/1922/conium-maculatum-l-i-coniinum-w-dawnej-medycynie/
Dziękuję za komentarz, doktor R. nie jest dla mnie wyrocznią ani objawieniem zielarskim.
Usuń