środa, 11 października 2017

Zapal sobie skręta

Wyobraźmy sobie następującą sytuację: Colorado Springs, lata 80. XIX wieku. Do gabinetu Michaeli Quinn przychodzi kaszlący mężczyzna. Uskarża się na duszności, bóle klatki piersiowej, świszczący oddech. Diagnoza nie nastręcza trudności – astma. Wyleczyć jej się nie da, ale można użyć w cierpieniu. Dr. Quinn pochodzi do kredensu z lekami, otwiera szufladę i wyciąga małe, papierowe pudełeczko. Wręcza je choremu mówiąc: "Proszę palić trzy dziennie". Historyjka ta – choć zmyślona – nie jest odległa od prawdy. Medycyna zna papierosy lecznicze (cigarettae) i to o nich jest dzisiejszy tekst.


Zanim zacznę snuć zdania i akapity chciałbym zastrzec, iż notka ta nie dotyczy konopi indyjskich, opium oraz tytoniu – a przynajmniej nie w ścisłym tego sensie. Jeżeli już, to będą raczej wspomniane, stojąc na uboczu toku myślowego, niżby będąc jego główną częścią.

Powinienem zacząć od wyjaśnienia łacińskiego słowa cigarettae. Pomimo nasuwającego się skojarzenia, nie mogę uczciwie przetłumaczyć tego bezpośrednio - jest to pojęcie o wiele szersze. W pojęcie cigarettae oczywiście wchodzą zwykłe papierosy, czyli papierowe rurki wypełnione pociętym suszem roślinnym, zaopatrzone w filtr będący jednocześnie ustnikiem. Osoby preferujące samoróbki oraz gustujące w konopiach, z pewnością kojarzą "skręty", czyli białe bibułki wypełnione suszonym materiałem roślinnym, bez ustnika ani zbędnych dodatków. Pewną odmianą skrętów jest charta, czyli papier zwinięty w rurkę, pusty w środku, przed zwinięciem nasączony ekstraktem roślinnym i wysuszony. Bez papieru obywają się cygaretki: są to odpowiednio zwinięte, wysuszone liście. Mogą, choć nie muszą mieć filtra lub ustnika. Do cigarettae należy również zaliczyć spreparowane surowce służące do nabijania fajki.

Oczywiście pierwszą rośliną, która będzie nam kojarzyć się z paleniem jest tytoń szlachetny (Nicotiana tabacum). Tytoń ma niewiele plusów, pełno minusów (pomijając już kwestie zdrowotne), z których największym jest zapach. Palący się susz po prostu śmierdzi, wydzielając przy tym toksyczny dym, który barwi wszystko wokół na żółtawy kolor. Musiało to przeszkadzać naprawdę wielu ludziom, skoro równo z rynkiem tytoniowym, rozwinął się (co prawda nieproporcjonalnie mniejszy) rynek dodatków. Próbowano maskować smak i zapach egzotycznymi dodatkami – nie rzadko droższymi od samego tytoniu. Wydaje się, że najważniejszym i bodaj najstarszym takim surowcem była kora krotonu korodajnego, czyli Cortex Cascarillae (Croton eluteria). Jako dosypka tytoniowa była znana grubo przed XVIII wiekiem: jak odnotował Jonathan Pereira w 1850 r., pewien niemiecki profesor nazwiskiem Stisser spotkał się ze swym przyjacielem, który wrócił z Anglii i zarzekał się, że cascarilla jest tam dodawana do tytoniu, aby poprawić jego właściwości smakowe. Miało to miejsce w 1692 roku, więc zwyczaj ten musiał trwać od dobrych kilku lat. Co więcej, trwał jeszcze przez dłuższy czas, skoro w jeszcze w 1905 r. dodawano korę krotonową do papierosów, zachwycając się wydzielanym aromatem wanilii z nieco cięższymi, męskimi nutami ambry i piżma. Jednocześnie przestrzegano przed zbyt frywolnym dosypywaniem cascarilli, z uwagi na (niestety nieopisane...) efekty przedawkowania.

Mniej popularna, choć również ceniona, była kora korzybiela białego (Canella winteriana), znanego współcześnie szerzej jako cynamon biały. Z rzeczy twardszych, dodawano jeszcze zmielone nasiona tonkowca wonnego (Dipteryx odorata), charakteryzujące się przyjemnym, waniliowym aromatem. Szukający nieco egzotyczniejszego zapachu mogli zdecydować się na suszone kwiaty brodźca paczulki (Pogostemon cablin). Olejek paczulowy jest ważnym i drogim składnikiem markowych perfum, nadającym pewne nuty piżma i kamfory – wprawdzie trudno znaleźć fanów ostatniego zapachu, ale odnotowano wrzucanie w tytoń bryłek żywicy cynamonowca kamforowego (Cinnamomum camphora). Najwyraźniej były wtedy inne czasy.

Osoby o nieco skromniejszych dochodach, a które poszukiwały ciekawych zapachów, musiały ograniczyć się do kontynentu europejskiego. Dla nich najważniejsza była lawenda, przy czym zapach w obrębie tego samego gatunku mógł różnić się wyraźnie, co uzależnione jest od miejsca i sposobu uprawy. Kwiaty lawendy angielskiej będą miały zupełnie inny aromat, różniący się (choć niewiele) od lawendy francuskiej. Jeżeli ktoś koniecznie szukał ciekawych wrażeń, mógł dodać do swojego tytoniu nieco wysuszonych listków Thymus zigis, uwalniających podczas palenia wyraźnie, tymiankowo-korzenne nuty.

Dopóki areał upraw ograniczał się do niewielkich skrawków ziemi z trudem wyrwanej Naturze, dopóty tytoń trzymał cenę – był używką luksusową, dostępną tylko dla nielicznych (czytaj: możnych i arystokratów). Niższe warstwy społeczne zwykły naśladować zwyczaje warstw wyższych, w wyniku czego zaczęto popalać susze, które z tytoniem nic wspólnego nie miały. W Hiszpanii funkcję rolę spełniały liście słonecznika (Helianthus annus), zresztą bardzo lubiane przez tamtejszych mieszkańców z racji łagodności i przyjemnego smaku. O ersatzach przypominano sobie również wtedy, gdy tytoniu po prostu brakowało. Tak czyniono z arniką górską (Arnica montana). Niekiedy substytuty zalecano uzależnionym palaczom, jako wspaniałe zamienniki, które pomogą zastąpić nikotynowy głód czymś mniej szkodliwym: tak przedstawiano suszone listki krwawnika (Achillea millefolium). Jeżeli ktoś nie chciał porzucić tytoniu dla słonecznika, to zdesperowanym bliskim nie pozostało nic innego, jak dosypywanie po kryjomu kory bożodrzewu gruczołowatego (Ailanthus altissima). Zaciągnięcie się dymkiem z takiej kompozycji gwarantowało nudności, sensacje żołądkowe i dość nieprzyjemne wrażenia smakowe. Takie eksperymenty praktykowano głównie na młodych palaczach.

Pora odczepić tytoń od dalszych rozważań. Przecież nie jest on niezbędny do wytworzenia leczniczego dymu. Może to zrobić każda inna roślina. Zdaje się, że jedną z najdłuższych tradycji spalania w celu uzyskania efektów terapeutycznych ma podbiał (Tussilago farfara). Już starożytni Grecy spalali wysuszone części (zapewne część nadziemną), aby szybciej wyleczyć męczący kaszel. Zwyczaj ten przejęli Rzymianie – kto po nich, nie mam na ten temat wiedzy, lecz znalazłem wzmiankę, jakoby jeszcze na początku XX wieku, podbiał palili Niemcy i Szwedzi. Całkiem często wspomina się o dziewannie drobnokwiatowej (Verbascum thapsus), którą również stosowano przy kaszlu, chorobach górnych dróg oddechowych oraz utracie głosu. Bardzo chętnie palono rośliny, aby leczyć stany zapalne gardła, przeziębienie i grypę – pieprz kubeba (Piper cubeba) miał wypełniać papierosy odtykające zatkany nos i łagodzące katar. Nie ograniczano się jednak tylko do tych chorób – skręty z liści eukaliptusa gałkowego (Eucalyptus globulus) polecano przy pląsawicy, histerii oraz astmie. To właśnie przy tej ostatniej chorobie, ziołowe papierosy pokazywały pełnię swoich możliwości.

Papierosy przeciwastmatyczne (Cigarettae antiasthmaticae) polecano przynajmniej od lat 20. XIX wieku, a z pewnością ich historia jest o wiele starsza. Nierozerwalnie kojarzą się z bieluniem dziędzierawą (Datura stramonium), gdyż niemal wszystkie receptury zawierają w swym składzie suszone liście tej rośliny. Bieluń jest bogaty w alkaloidy, przez co przedawkowanie mogło być opłakane w skutkach, lecz ówcześni farmaceuci doskonale zdawali sobie sprawę z tych obostrzeń. Nie oznacza to jednak, że Datura była powszechnie akceptowanym lekiem przeciwastmatycznym – jeszcze w połowie XIX wieku liczne grono aptekarzy i lekarzy wyrażało wątpliwości co jej skuteczności. W książkach wprawdzie pisano "na astmę", lecz asekuracyjnie dodawano "w niektórych przypadkach" oraz "praktyka ta wymaga wielkiego skupienia, gdyż jest – jak udowodniono – wysoce nieprzewidywalna, a w niektórych przypadkach śmiertelna". Podawano przykłady doktora Bree i generała Genta, którzy odnieśli porażki w próbie zastosowania bielunia w terapii astmy. Kilkanaście lat później oporów przed Daturą już nie było – weszła powszechnie do użycia. Palono ją samodzielnie lub mieszano z tytoniem lub szałwią: zwykle po równo, w przypadku odczuwania nasilonych objawów towarzyszących astmie – duszności, świszczącego oddechu, czy też nieustającego kaszlu. Potem dołożono jeszcze epilepsję, depresję i wszelkie manie. Musiano całkiem mocno odczuwać problem dawkowania bielunia, skoro pod koniec XIX wieku pojawiły się pierwsze papierosy ustandaryzowane – każdy zawierał dokładnie 1 gram suszonych liści.

Astmatycy popalali nie tylko bieluniowe listki – ich papierosy mogły zawierać całe spektrum roślin zawierających alkaloidy. Nieco rzadziej sięgano po skręty z pokrzyku wilczej jagody (Atropa belladonna), te również miały ściśle określoną dawkę suszu. Niekiedy podbijano je opium – wtedy polecano je także gruźlikom. Niektórzy lekarze byli fanami stroiczki (Lobelia inflata), jeszcze inni komponowali własne mieszanki – dodawali do bielunia lub pokrzyku pocięte liście eukaliptusa, herbaty chińskiej, szałwii, mięty... - lista byłaby naprawdę długa. Zresztą wystarczy spojrzeć na dawne mieszanki, aby przekonać się o kunszcie dawnych aptekarzy.

Cigarettae belladonnae
   Belladonnae fol (liście pokrzyku wilczej jagody). - 30,0
   Stramonii fol. (liście bielunia dziędzierzawy)
   Hyoscyami fol. (liście lulka czarnego) - 15,0
   Extracti Opii (ekstrakt opiumowy) – 0,2
   Aquae Lauro-cerasi (woda laurowiśniowa) – q.s.

Cigarettae antiasthmaticae I
   Stramonii fol. (liście bielunia dziędzierzawy) - 160,0
   Belladonnae fol. (liście pokrzyku wilczej jagody) - 120,0
   Digitalis fol. (liście naparstnicy) - 40,0
   Menthae piperitae fol. (liście mięty pieprzowej) - 19,0
   Salviae fol. (liście szałwii) - 12,0
   Resina Benzoes (żywica benzoesowa)  10,0
   Resina Olibani (żywica olibanum) – 10,0
   Kalii nitrici pulverati (sproszkowany azotan potasu)– 1,0

Cigarettae antiasthmaticae II
   Cannabis indicae herb. (ziele konopi indyjskiej)
   Veronicae herb. (ziele przetacznika) - 20,0
   Belladonnae fol. (liście pokrzyku wilczej jagody)
   Stramonii fol. (liście bielunia dziędzierzawy)
   Nicotianae fol. (liście tytoniu szlachetnego) - aa 5,0
   Tincturae Opii (nalewka opiumowa)
   Tincturae Benzoes (nalewka benzoesowa) – aa 10,0
   Kalii nitrici (azotan potasu) – 5,0

Cóż, w zasadzie to wszystko. Pominąłem kilka roślin, które uznałem za niewarte wspominki – ze względu na szczupłość źródeł, czy też brak miejsca w przemyślanej układance tekstu. Czuję, że wyczerpałem temat leczniczych papierosów – i jestem z tego w pełni zadowolony.


Spodobał Ci się mój tekst? Polub fanpage Manuału Zielarskiego
i daj znać o istnieniu bloga innym! 

2 komentarze:

  1. Zdrowotne papierosy? Ciekawe. Jak zwykle mnie zaskakujesz :) Może to błąd, że nie palę?

    Tekst jak zwykle bardzo wciąga. Twój blog jest właśnie jak dobry papieros - zapal raz, a trwały nałóg murowany/można czytać w nieskończoność :)

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale na jakiej zasadzie to działa? Mógłbyś wstawić gdzieś literaturę, którą się posiłkowałeś?

    OdpowiedzUsuń